Cześć, chciałem się wyżalić bo rad już dobrych dla nas nie ma.
Rok temu kupiliśmy z żoną wymarzone mieszkanie, kredyt na 30 lat. Mieszkanie niemałe bo 82 m2, prosto od dewelopera, wykończone po naszemu. Wszystko wydawało się super aż do czasu.
Numer jeden, sąsiedzi. W zasadzie czuję się jakbym z nimi mieszkał bo słychać absolutnie wszystko od zwykłych rozmów przez chodzenie aż po kłótnie. Normalni ludzie mieszkają ale po prostu ściany i akustyka jest tak dupiata że słychać zawsze obcych.
Druga sprawa, ta moim zdaniem gorsza – od zeszłego roku czynsz z 610 zł wzrósł na chwilę obecną do kwoty 960 zł i nie jest powiedziane że na tym się zakończy (czynsz obejmuje też prąd i wodę, bez gazu). Tym oto sposobem płacę miesięcznie za mieszkanie 82 m2 tyle ile moi znajomi za domy jednorodzinne 140 m2 (w jednym przypadku płacę nawet więcej). Boli mnie to jak cholera. Wiem teraz że zrobiliśmy źle, że mogłem mieć ogród dla dzieciaków, większy metraż, brak odgłosów sąsiadów za te same pieniądze kosztem 15-20 minut więcej na dojazdy. Dałem się namówić żonie która całe życie mieszkała w bloku i żyła jakimiś urojeniami że dom to trzeba co miesiąc rynny wymieniać i inne bzdety ogarniać, podczas gdy w rzeczywistości rodzina i znajomi mieszkają w nowych domach już latami i nie muszą robić nic oprócz ogarniania obejścia. A ci co zdecydowali się na energooszczędne rozwiązania płacą mniejsze rachunki niż my co jest dodatkowym ciosem w potylicę.
Nie wiem czy jest jakieś rozwiązanie, jeszcze kiedy śmiga wirus pewnie nie ma szans jakoś zrobić z tego fikołka. Zresztą, nie stać nas na kolejny kredyt. Pozostaje mi zostać zgorzkniałym grzybem z chowu klatkowego. Jest mi zwyczajnie w świecie smutno
#nieruchomosci #mieszkanie #dom #gorzkiezale #deweloperka #czynsz